Wychowałem się w rodzinie katolickiej. Kościół był dla mnie bardziej obowiązkiem niż czymś wiecej. Ludzie mówili żeby chodzić to chodziłem. Tak było do mojego przyjazdu do Ameryki.
Gdy pierwszy raz przyszedłem do „innego” kościoła, zobaczyłem jak ludzie wierza w Boga, miłują i czczą go. Od tego czasu przychodziłem do zboru regularnie co niedzielę niby wierząc. Wiara ta trwała w godziny nabożeństwa w resztę dni żyłem sam dla siebie, robiąc co mi się podobało, nie zwracając uwagi na Boga, na jego przykazania, i na to co On chce mi ofiarować. Wydawało mi się że wszystko jest w porządku, że jest dobrze. Tak było przez bardzo długi czas.
Przyszedł jednak bardzo trudny okres w moim życiu. Na nic nie miałem ochoty. Nic mi się nie udawało. Oceny w szkole bardzo mi spadły. Coraz więcej pracowałem i to wykańczało mnie fizycznie. W tym czasie dużo rozmyślałem nad sensem mojego życia. Dlaczego tak się dzieje. Czemu mi tak ciężko. Dlaczego ja tu jestem. Siedząc kiedyś w domu myślałem o tym, że tak naprawdę to nie mam takiej jednej osoby, z którą mógłbym o wszystkim pogadać, która by mnie zrozumiała, która mogła by mi pomóc, nauczyć.
Zacząłem pytać się Boga dlaczego nie mam ojca, taty do którego mógłbym sie zwrócić. Odpowiedzi nie dostałem; widocznie tak miało być. Tej nocy tak się jednak pomodliłem: Panie Boże daj mi kogoś, jakiegoś anioła, który by mi mógł pomóc, daj mi kogoś kto mi pokarze prawdziwą droge życia, która pomoże mi odnaleść siebie. W następne dni nic się nie działo, żadnego anioła nie widziałem i pomyślałem że Bóg mnie nie wysłuchał, że już o mnie zapomniał. Ciągle miałem bardzo ciężkie dni zniechęcenia, odrzucenia, myślałem że już mi nic nie pomoże, że tak ma być i nic się nie zmnieni.
Kilka dni później pojechalismy na obóz młodzieżowy do Toronto. Tam było bardzo fajnie, takie chwilowe uwolnienie się od problemów w życiu. Dużo czasu spedziłem tam z jedną chrześcijanka. Zapoznaliśmy się bliżej. Rozmawialiśmy o naszych problemach, i o różnych naszych przeżyciach. Opowiedziała mi, że jak oddała życie Jezusowi to wszystko się zmieniło na lepsze. Powiedziała, że ja też powinienem ; na pewno mi pomoże. Przyszedł koniec obozu, wróciliśmy do naszych domów, codziennego życia. W głowie cały czas miałem to co mi powiedziała, ale życie się dalej toczyło bez zmian. Coraz bardziej spadałem jakby w przepaść. Pewnego wieczoru po pracy rozmawiałem z tą samą chrześcijanką, (rozmawialiśmy przez program komputerowy). W pewnym momencie zapytała mnie co myślę na temat zbawienia. Gdy powiedziałem, że dużo nad tym myślałem i bardzo bym chciał być zbawionym, ale nie wiem co zrobić aby być pewnym. Zaproponowala żebyśmy się razem pomodlili taką modlitwą:
„Panie Jezu, widzisz moje serce, moją niepewność, mój grzech. Chce Panie abyś Ty to wziął i dał mi swój pokój i radość, bo jesteś moim Ojcem, a ja pragne być Twym dzieckiem. Prosze Cię przyjmij mnie takim jakim jestem, i wierzę w to że Ty mnie przyjmujesz bo mnie kochasz, pomóż mi uczyć się jak kochać i Tobie ufać. Prowadz mnie tam gdzie Ty chcesz żebym szedł, dawaj mi siłę przezwyciężać zło, bo tylko z Tobą jestem w stanie to zrobić. Wierzę Jezu, że zmarłeś za mnie, i że dzięki temu moge być nowym człowiekiem. Dziekuje ci za Twoją wielką miłość i łaskę dla mnie. Amen”.
Głośno powtarzałem tą modlitwę. Gdy tak mówiłem ogarnęło mnie takie szczęście, lekkość i pokój. W tą noc całkowicie oddałem moje życie Jezusowi, powierzyłem Mu wszystkie moje problemy, kłopoty, niedoskonałości i wierzę całym sercem, że On mi pomoże. Od tej chwili chcę dla niego żyć, być jednym ze światełek, które świecą w ciemności, które zwiastuje jego cudowne Słowo i miłość dla każdego człowieka.